niedziela, 13 grudnia 2015

Muminkowe klimaty cz.5…



Siedzę sobie w dolinie Muminków i mimo grudnia nadal jestem w listopadzie, bo to najlepsza część serii o tych małych stworkach. Czytam wielokrotnie i za każdym razem nachodzą mnie nowe myśli. Ile jeszcze dowiem się z tej dziecięcej książeczki o sobie i o ludziach w ogóle? Obok Włóczykija nad wyraz ciekawa i znajoma wydaje mi się być Filifionka. Czyżby moje alter ego?
Cały czas, od samiutkiego początku, myślała, że to ona będzie gotować. Lubiła ustawiać na półkach piękne rzędy słoików i torebek, bawiło ją wymyś­lanie nowych sposobów przemycania starych re­sztek w zapiekankach i krokietach, tak żeby ich nikt nie rozpoznał. Uwielbiała gotować możliwie najoszczędniej, żeby się nie zmarnowało nawet najmniejsze ziarenko kaszy manny.
No tak. Od samego początku, czyli od dzieciństwa zakładałam sobie, że będę kucharzem. Wybrałam sobie technikum gastronomiczne, ale ostatecznie wylądowałam w liceum. I tak gdzieś okrężną drogą trafiłam na ścieżkę gastronomii. Filifionka stanowczo jest Wielkopolanką, bo cechuje ją oszczędność, co tak naprawdę jest moim przeciwieństwem. W kwestii kulinariów nie oszczędzam nigdy, ale marnować jedzenie nienawidzę.
Filifionka, z kocem podciągniętym pod sam pysz­czek, leżała w pokoju gościnnym od północnej strony, na głowie miała mnóstwo papilotów, które uwierały ją w kark. Liczyła sęki w suficie i była głodna.
Mnie tam nic nie uwierało i nie liczyłam sęków na suficie, bo ich nie ma, ale też dzisiaj leżałam. Zaplanowałam sobie weekendowe lenistwo i tego się konsekwentnie trzymam. I tylko chwilowo głód wypędził mnie z pokoju do kuchni. Szybko przyrządziłam obiad, zjadłam, wypiłam herbatę i z powrotem zagościłam na kanapie. Zawinęłam się w koc i nadrabiałam zaległości w spaniu, które tak naprawdę kumulowały się od września. Miło jest czasami nic nie musieć i nic nie robić.  
Duży gong rodzinny wisiał na werandzie. Filifion­ka zawsze marzyła, żeby być tą, która oznajmia o obiedzie uderzając w dźwięczny mosiądz. Bing, bong - rozbrzmiewałoby w całej dolinie i wszyscy biegliby wołając: „Obiad! Obiad! Co nam dasz dzisiaj? Ach, jacy jesteśmy głodni!”
Nie mam gongu ani werandy, ale gotowanie to moja pasja i faktycznie lubię, kiedy goście pytają co ugotowałam i stwierdzają, że są głodni. Myślę, że gotowanie dla innych to niezwykła przyjemność i dla gotującego, i dla jedzących. Wspólne zasiadanie do stołu, kojarzy mi się z rodzinnym klimatem i babcią. W jej kuchni stał ogromny drewniany stół, przy którym zasiadało wiele osób, by wspólnie zjeść i porozmawiać. A takie bycie razem jest najważniejsze i potrzebne.
Filifionce łzy zakręciły się w oczach. Bo Paszczak popsuł jej całą przyjemność. Byłaby też zmywała, nawet chętnie, gdyby tylko sama mogła to za­proponować. Ale pomysł, że ona ma prowadzić gospodarstwo, bo jest kobietą! Też coś!
No, no, no… Filifionka to feministka? Od razu przypomina mi się niedawne spotkanie z takimi wyzwolonymi paniami. Nie do końca się z nimi zgadzałam, ale jedno jest pewne same zabieramy panom wszelkie pola, a później dziwimy się, że wszystko musimy robić same. Jednak cos jeszcze przychodzi mi do głowy. W Filifionce tkwi taka przekora. Dlaczego? Kiedy byłam jeszcze zbuntowaną nastolatką nigdy nie chciałam robić czegoś, co mi nakazywano. Inaczej, kiedy sama chciałam coś zrobić. Wtedy nikt i nic nie ociągnąłby mnie od działania. Faktycznie nie lubię, kiedy ktoś mi mówi – zrób. Wolę, kiedy działanie wynika z tego, że chcę coś zrobić a nie, że coś muszę. Przyjemnie jest przejmować inicjatywę niezależnie od tego czy jest się kobietą czy mężczyzną.   
Zgasiła światło, żeby się nie paliło niepotrzebnie, i naciągnęła koc na głowę. Zatrzeszczały schody. Z dołu, z salonu, dochodziło jakieś ciche, bardzo ciche szuranie. Ktoś gdzieś zamknął drzwi w pustym domu. „Skąd w nie zamieszkanym domu tyle od­głosów?” - myślała Filifionka. Potem przypomniała sobie, że jest w nim przecież pełno różnych osób. Ale jej się jakoś wciąż wydawało, że jest pusty.
Wielkopolska natura się odzywa… po co ma się światło świecić, kiedy nikt w pomieszczeniu nie siedzi? Owijam się w koc, włączam cicho muzykę i skupiam się tylko na niej. Są w domu inni, ale czasami lubię być sama z sobą.

Orkiszowy chleb z ziarnem konopi


230g mąki orkiszowej
230g mąki pszennej pełnoziarnistej
300ml wody
1 łyżka miodu
7g suszonych drożdży
1 łyżeczka soli kamiennej
2 łyżki siemienia lnianego
2 łyżki niełuszczonych ziaren konopi – i tu dwie drogi albo damy tak jak są – wtedy chrupią w chlebie, albo zalejemy je wrzątkiem na noc i dodamy z wodą do ciasta (wtedy trzeba pamiętać o umniejszeniu ilości wody, którą wlejemy do ciasta w trakcie wyrabiania)
2 łyżki płatków owsianych
1 łyżeczka kminku Appetita


Wszystkie składniki umieszczamy w misce. Wyrabiamy ciasto na 2. prędkości robota przez kilka minut.


Przykrywamy miskę i czekamy aż ciasto wyrośnie – około 1-1,5 godziny. Po tym czasie formujemy okrągły bochenek i umieszczamy go w formie do pieczenia. 



Przykrywamy i odstawiamy na godzinę do wyrośnięcia. Nagrzewamy piekarnik i wkładamy chleb. Pieczemy  40 minut/180 stopni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz