niedziela, 27 stycznia 2013

Wspólne gotowanie w Gniewinie, czyli o pierwszym półfinale BlogerChefa słów kilka…



Weekend weekendowi nierówny. Dlaczego? Tym razem spędzam dość spokojny weekend, trochę czytam, trochę gotuję – pracuję nad nowymi daniami, odpoczywam i słucham nieco nudnawej muzyki – tak dla podtrzymania leniwej atmosfery. Czego nie mogłam powiedzieć tydzień temu. Jako że dostałam się do pierwszego półfinału konkursu BlogerChef, już w piątek udałam się w podróż do Gniewina do hotelu Mistral,




 w którym podczas Euro zakwaterowana była reprezentacja Hiszpanii. Dodam tylko, że do teraz wszystko w tym miejscu kojarzy się z hiszpańskimi klimatami – od nazw, zdjęć po dania w hotelowej restauracji.  Po dotarciu na miejsce – chwila odpoczynku, obiad i do działania. Wszystko zaczęło się od wspólnego gotowania w stylu kuchni hiszpańskiej  




 i pokazu kulinarnego prowadzonego oczywiście przez Hiszpana Carlosa Gonzaleza – Tejerę. Pierwszy wieczór pozwolił się nam – uczestnikom - zintegrować się i poznać, co miało polepszyć współpracę podczas realizowania zadań konkursowych. 




I rzeczywiście to był bardzo dobry pomysł. A niektórzy integrowali się długo w noc, no można powiedzieć, że prawie do rana. W sobotę przystąpiliśmy do działania. W dwóch zespołach 4-osobowych gotowaliśmy kolejno dania każdego z uczestników. Zmieniali się szefowie i zespoły. Jak to w życiu bywa z jednymi pracuje się lepiej z innymi trochę mniej. Kolega - szef Bartek Usydus, 




z którym gotowałam w pierwszej turze okazał się rewelacyjnym kompanem do pracy – opanowany, konkretny i z łatwością porozumiewałam się z nim prawie bez słów. Dalej praca toczyła się rozmaicie. Aż w końcu padło na mnie – i jako szef wraz z moim zespołem – Bartkiem, Kamilą i Ulą – przyrządzaliśmy rolady z dorsza gotowane na parze z sałatką z jabłek i jarmużu i serniczki chałwowe. 





Dania udały się. Jurorzy – Mirek Drewniak, Łukasz Fulara i Jarosław Walczyk nadzorowali naszą pracę, a później konsumowali nasze dokonania i poddawali je ocenie – czasami surowej. 



Jednak ocena jurorów nie przypominała obrażania z Masterchefa, a raczej stanowiła formę nauki na przyszłość – dowiedzieliśmy się co zrobiliśmy dobrze, a co musimy jeszcze poprawić lub udoskonalić. Muszę przyznać, że udział  takim konkursie jest doświadczeniem i ekstremalnym, i przyjemnym. Udana impreza jest wynikiem ciężkiej i długotrwałej pracy organizatorów – Kasi i Marka. Jak również swoje do sukcesu dołożyli sponsorzy – Kenwood, Jan Niezbędny, Ole!. Nieocenioną pomocą okazali się przedstawiciele z firmy Kenwood – niezwykle miła pani, która udzielała odpowiedzi na niezliczoną ilość pytań dotyczących użytkowania sprzętu, na którym mieliśmy pracować oraz pan – żartobliwie nazywany Panem Kenwoodem, który w trakcie konkursu natychmiast przychodził z pomocą uczestnikom. Otuchy dodawały również szeroko uśmiechnięte twarze przedstawicieli firmy Jan Niezbędny. Oczywiście sponsorów było więcej, ale ci wydali mi się najbardziej charakterystyczni. Tym razem do finału nie udało mi się dostać, tej sztuki dokonał Michał, który okazał się szalonym, bardzo wesołym i dosłownie miotającym ogniem showmanem. Mam jednak jeszcze szansę, bo znalazłam się również w drugim półfinale, który już niebawem w Zamku Dubiecko – oj daleka podroż znowu mnie czeka. Życzyłabym sobie tylko równie miłego towarzystwa jak do Gniewina , bo w trakcie drogi towarzyszyli mi – Kamil i Konrad – bardzo rozmowne i ciekawe osoby, z którymi nie sposób się nudzić. I tutaj serdeczne dzięki dla Was.

piątek, 25 stycznia 2013

Idealnie ugotować jajko…



Ile to razy niedzielne śniadanie doprowadzało mnie do szału? O to trzeba by zapytać moich domowników. I pewnie powiedzieliby, że wiele… Co jest przyczyną furii? A no jajko, które miało być ugotowane na miękko, a nie było.  Bardzo lubię zupełnie płynną konsystencję żółtek i ich wyrazisty smak. Można rozsmarować je na świeżo upieczonym i pachnącym chlebie albo po prostu zjeść sobie łyżeczką z dodatkiem  soli i pieprzu.  W poszukiwaniu metody na idealnie ugotowane jajka odkryłam, że metoda sous vide jest tu niezastąpiona. Ustawiamy sobie piecyk na 63,5 stopnia, odczekujemy odpowiedni czas i gotowe. Póki co nie mam piecyka do sous vide, wiec szukałam dalej. I w końcu udało się. Trafiłam na fenomenalny produkt hiszpańskiej firmy Lekue – zwie się ono Ovo. 




To takie małe silikonowe naczynko, które wygląda jak grzybek. 




Smaruje się je odrobiną oliwy – ja wybieram taką, w której wcześnie pływały suszone pomidorki -posypuje szczyptą soli. Dalej wbija się jajko i dodaje rozmaite dodatki – szynkę, świeże liście szpinaku, suszone pomidory, kawałki papryki, żółty ser, a nawet wędzonego na zimno łososia oraz przyprawy – polecam świeżo mielony pieprz. 




Zamykamy Ovo przykrywką, wrzucamy do wrzątku i gotujemy w zależności od tego jaki stopień twardości chcemy osiągnąć – w moim przypadku 7 minut. I oto idealnie ugotowane na miękko jajko gotowe. Otrzymujemy wspaniałe mini – danie o bogatym smaku i mamy królewskie śniadanko. 





Gdzie to cudo zakupić?  Ja dokonałam zakupu w Rossi.pl – i na pewno  zostanę ich klientką na dłużej, bo obsługa bardzo dobra, niezwykle miła i uprzejma. I co najważniejsze oferta sklepu jest bogata, dlatego jeszcze tam wrócę.