Weekend weekendowi nierówny.
Dlaczego? Tym razem spędzam dość spokojny weekend, trochę czytam, trochę gotuję
– pracuję nad nowymi daniami, odpoczywam i słucham nieco nudnawej muzyki – tak dla
podtrzymania leniwej atmosfery. Czego nie mogłam powiedzieć tydzień temu. Jako że
dostałam się do pierwszego półfinału konkursu BlogerChef, już w piątek udałam się
w podróż do Gniewina do hotelu Mistral,
w którym podczas Euro zakwaterowana
była reprezentacja Hiszpanii. Dodam tylko, że do teraz wszystko w tym miejscu
kojarzy się z hiszpańskimi klimatami – od nazw, zdjęć po dania w hotelowej
restauracji. Po dotarciu na miejsce –
chwila odpoczynku, obiad i do działania. Wszystko zaczęło się od wspólnego
gotowania w stylu kuchni hiszpańskiej
i
pokazu kulinarnego prowadzonego oczywiście przez Hiszpana Carlosa Gonzaleza –
Tejerę. Pierwszy wieczór pozwolił się nam – uczestnikom - zintegrować się i
poznać, co miało polepszyć współpracę podczas realizowania zadań konkursowych.
I rzeczywiście to był bardzo dobry pomysł. A niektórzy integrowali się długo w
noc, no można powiedzieć, że prawie do rana. W sobotę przystąpiliśmy do
działania. W dwóch zespołach 4-osobowych gotowaliśmy kolejno dania każdego z
uczestników. Zmieniali się szefowie i zespoły. Jak to w życiu bywa z jednymi
pracuje się lepiej z innymi trochę mniej. Kolega - szef Bartek Usydus,
z którym
gotowałam w pierwszej turze okazał się rewelacyjnym kompanem do pracy –
opanowany, konkretny i z łatwością porozumiewałam się z nim prawie bez słów.
Dalej praca toczyła się rozmaicie. Aż w końcu padło na mnie – i jako szef wraz
z moim zespołem – Bartkiem, Kamilą i Ulą – przyrządzaliśmy rolady z dorsza
gotowane na parze z sałatką z jabłek i jarmużu i serniczki chałwowe.
Dania
udały się. Jurorzy – Mirek Drewniak, Łukasz Fulara i Jarosław Walczyk
nadzorowali naszą pracę, a później konsumowali nasze dokonania i poddawali je
ocenie – czasami surowej.
Jednak ocena jurorów nie przypominała obrażania z
Masterchefa, a raczej stanowiła formę nauki na przyszłość – dowiedzieliśmy się
co zrobiliśmy dobrze, a co musimy jeszcze poprawić lub udoskonalić. Muszę
przyznać, że udział takim konkursie jest
doświadczeniem i ekstremalnym, i przyjemnym. Udana impreza jest wynikiem
ciężkiej i długotrwałej pracy organizatorów – Kasi i Marka. Jak również swoje
do sukcesu dołożyli sponsorzy – Kenwood, Jan Niezbędny, Ole!. Nieocenioną pomocą
okazali się przedstawiciele z firmy Kenwood – niezwykle miła pani, która
udzielała odpowiedzi na niezliczoną ilość pytań dotyczących użytkowania
sprzętu, na którym mieliśmy pracować oraz pan – żartobliwie nazywany Panem
Kenwoodem, który w trakcie konkursu natychmiast przychodził z pomocą
uczestnikom. Otuchy dodawały również szeroko uśmiechnięte twarze
przedstawicieli firmy Jan Niezbędny. Oczywiście sponsorów było więcej, ale ci wydali mi się najbardziej charakterystyczni. Tym razem do finału nie udało mi się dostać,
tej sztuki dokonał Michał, który okazał się szalonym, bardzo wesołym i dosłownie
miotającym ogniem showmanem. Mam jednak jeszcze szansę, bo znalazłam się również
w drugim półfinale, który już niebawem w Zamku Dubiecko – oj daleka podroż
znowu mnie czeka. Życzyłabym sobie tylko równie miłego towarzystwa jak do
Gniewina , bo w trakcie drogi towarzyszyli mi – Kamil i Konrad – bardzo rozmowne
i ciekawe osoby, z którymi nie sposób się nudzić. I tutaj serdeczne dzięki dla
Was.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz