środa, 28 grudnia 2011

Karnawałowo i konkursowo…

Pasja kulinarna graniczy u mnie z obsesją. Poświąteczne lenistwo powoli mija i myślę nad menu sylwestrowym. Coś mi już świta, ale nie mam jeszcze kompletnej wizji. Choć czasu coraz mniej, a i zakupy też trzeba zrobić. Na dodatek od jakiegoś czasu angażuję się w rozmaite konkursy kulinarne. Oczywiście z różnym skutkiem, bo raz się wygrywa innym razem działanie pozostaje bez echa. Z rzeczy przyjemnych – odniosłam ostatnio sukces w konkursie dotyczącym win alzackich, gdzie trzeba było dopasować swoje autorskie danie do jednego z typowych win Alzacji. I tak grillowana górka cielęca według mnie świetnie pasuje z alzackim gewurztraminerem, z czym zgadzało się jury konkursowe przyznając mi 3.miejsce. Przepis na to danie znajduje się w starszych postach, polecam więc wypróbować.  Natomiast konkurs rozpisany przez pismo Food and Friends nie był tym, w którym udało mi się coś zdziałać, mimo że danie jakie przygotowałam wydawało mi się ciekawą propozycją. Nie zrażam się jednak wcale i w konkursach brać udział nadal będę, bo i to przyjemne, i ciekawe, i motywuje do poszukiwań i próbowania nowych połączeń smakowych oraz zmusza do wytężonej jeszcze bardziej pracy. I mimo że  danie nie zostało nagrodzone prezentuję je, bo zajęło mi sporo czasu i pracy też wcale nie było mało. Może jako karnawałowa propozycja Wam się przyda. Zapraszam i życzę smacznego.
Piersi z kurczaka w sosie cytrusowo-Martini z marynowanmi w Martini pomarańczami podane z duszonymi ziemniakami i glazurowanymi buraczkami


Kurczak
4 pojedyncze piersi z kurczaka (filety)
sok z połowy limonki
sok z 1,5 pomarańczy
1 łyżka soku z cytryny
2 łyżeczki czerwonego pieprzu w ziarnach
0,5 łyżeczki grubej soli morskiej
2 łyżki oliwy z oliwek
Marynowane pomarańcze
5 plastrów pomarańczy o grubości 0,5cm
70ml słodkiego Martini
Duszone ziemniaki
7 ziemniaków
1 ząbek czosnku
2 małe białe cebule
1 łyżka oliwy z oliwek
1 łyżka masła
1 łyżeczka suszonego rozmarynu
1/3 łyżeczki świeżo startej gałki muszkatołowej
sól
Glazurowane buraczki
3 małe buraczki
2 łyżeczki cukru moscavado
3 łyżki octu balsamicznego
1 łyżka masła
1 łyżka wiórków sera pecorino
kolorowy pieprz
sól


Kurczak:
Sok z limonki, pomarańczy i cytryny mieszamy. Dodajemy oliwę, sól i rozdrobniony w moździerzu czerwony pieprz. Wlewamy do shakera i wstrząsamy, by powstała emulsja. Tak przygotowaną marynatą zalewamy ułożone w naczyniu piersi z kurczaka, przykrywamy i zostawiamy w lodówce na 12 godzin. Po tym czasie na patelni grillowej rozgrzewamy oliwę z oliwek i smażymy piersi z kurczaka. W trakcie smażenia kilkakrotnie smarujemy marynatą, tak by całą zużyć. Następnie zdejmujemy z patelni mięso i zalewamy winem Martini, w którym marynowały się plastry pomarańczy. Zagotowujemy i redukujemy sos. Mięso podajemy polane sosem.


Marynowane pomarańcze:
Plastry pomarańczy układamy w naczyniu jeden na drugim i zalewamy winem. Przykrywamy i pozostawiamy w lodówce na 12 godzin. Po tym czasie pomarańcze wyjmujemy i obieramy ze skóry. Przekładamy nimi usmażone mięso, wkładając połówki plastrów pomarańczy w nacięcia na piersi z kurczaka.
Duszone ziemniaki:
Ziemniaki obieramy i kroimy na półcentymetrowe plastry. Czosnek kroimy na cienkie plasterki. Cebulę kroimy na pół plasterki. Na patelni rozgrzewamy masło i oliwę wkładamy czosnek i cebulę, podsmażamy. Następnie dodajemy ziemniaki. Doprawiamy solą, rozmarynem i gałką muszkatołową. Mieszamy. Dusimy pod przykryciem 15 minut.
Glazurowane buraczki:
Masło rozpuszczamy na patelni i podsmażamy na nim pokrojone na cienkie plasterki buraczki, muszą pozostać chrupiące. Po 10 minutach dodajemy cukier muscavado, ocet balsamiczny, sól i świeżo zmielony kolorowy pieprz. Mieszamy składniki i smażymy, aż płyn zgęstnieje i oblepi plastry buraczków – około 5 minut. Na talerzu przekładamy buraczki cienkimi wiórkami sera pecorino.



wtorek, 13 grudnia 2011

Świąteczne zapachy…

Muszę przyznać, że świąteczna gorączka jeszcze mnie nie opanowała. Nie zaplanowałam jeszcze świątecznego menu ani jakoś specjalnie nie zabrałam się za porządki. Jedyne co zrobiłam, to zakupiłam prezenty dla bliskich i zabrałam dzisiaj moich uczniów na Opowieść wigilijną do teatru. No i zaplanowałam na jutro pieczenie ze szkolną dzieciarnią ciastek na świąteczny kiermasz. I to by było na tyle. Oglądam różne gazety i blogi, ale jakoś nie poddaję się atmosferze. Tylko czytanie o świątecznych daniach przywodzi mi na myśl rozmaite zapachy. Spośród kulinarnych ze świętami najbardziej kojarzą mi się aromaty pomarańczy,


 cynamonu i goździków – czy ogólnie pierniczkowy. Z przyrodniczych tylko choinkowy zapach oddaje świąteczną atmosferę. Tak więc nie przejmując się świętami, przyrządzam polędwiczki wieprzowe duszone w pomarańczach i może ich zapach zbliży mnie do Bożego Narodzenia.
Polędwiczki duszone w pomarańczach


0,5 kg polędwiczek wieprzowych
4 drobno posiekane czerwone cebule
mandarynki odcedzone z 1 puszki
 0,5 szkl. świeżo wyciśniętego soku z pomarańczy
0,5szkl. bulionu z kurczaka lub warzywnego
0,5 łyżeczki suszonej szałwii
0,5 łyżeczki suszonego tymianku
2 łyżki oliwy
sól z dodatkiem alg


 czarny pieprz
1 łyżka octu z czerwonego wina
Polędwicę dzielimy na 3 kawałki i przyprawiamy ją solą i pieprzem. Smażymy ze wszystkich stron na rozgrzanej oliwie na złoty kolor.  Przekładamy mięso na talerz. Na patelnię wsypujemy cebulę i smażymy do miękkości. Dodajemy ocet, mandarynki, sok, bulion, szałwię i tymianek. Doprowadzamy wszystko do wrzenia. Dokładamy mięso i dusimy pod przykryciem 10 minut. Po tym czasie odkrywamy patelnię i gotujemy aż sos zgęstnieje. Podajemy polędwicę z ułożonymi na wierzchu owocami i polaną sosem.



czwartek, 1 grudnia 2011

Poznańsko pyra na nowo odkryto…

Wielkopolska z pyr słynie. Nie bez powodu zwą nasz region Pyrlandią. Mało kto tutaj nie lubi ziemniaków. Bez nich nie może obyć się żaden obiad. Jeśli kluski, to tylko na pyrach gotowanych lub surowych. Co jednak, jeśli nie przepadam za ziemniakami z wody jak to ostatnio przeczytałam w jednym z restauracyjnych menu? Domownicy lubią je, więc musiałam wypracować jakiś kompromis. Nigdy nie przyrządzałam puree, więc pokusa była duża, zwłaszcza, że w ręce wpadł mi stary magazyn Kuchnia (9/2008), a w nim znalazłam bardzo ciekawe przepisy właśnie na to danie. A jak szaleć, to bez kasku, tak więc zdecydowałam się na dwie propozycje. I okazało  się, że pyra to nie byle co. Powstały zaskakująco pyszne i mogące zadowolić naprawdę wybrednych smakoszy puree. Pierwsza wersja jest z mlekiem i gałką muszkatołową, druga zaś z oliwą i czosnkiem.


Obie proste w wykonaniu, ale wyraziste w smaku, puszyste i muszę przyznać naprawdę smaczne. I tym sposobem pyrę odkryłam na nowo.


Puree z mlekiem i gałką muszkatołową
70dag ziemniaków
1 łyżeczka soli
1 cebula
50g masła
200ml mleka
świeżo starta gałka muszkatołowa
Ziemniaki obieramy, płuczemy, kroimy na ćwiartki, wkładamy do osolonego wrzątku i gotujemy 20 minut. W tym czasie cebule obieramy i kroimy na cienkie paski. W rondlu roztapiamy masło i przesmażamy cebulkę na złoty kolor. Mleko zagotowujemy. Ugotowane ziemniaki odcedzamy i odparowujemy, przepuszczamy przez praskę. Wlewamy gorące mleko i dokładnie mieszamy, najpierw łyżką, a później trzepaczką. Dodajemy gałkę, przecedzone masło od smażenia cebuli i posypujemy cebulą.
Puree z oliwą i czosnkiem
70dag ziemniaków
oliwa
sól
1 cebula
4 ząbki czosnku
Ziemniaki obieramy, płuczemy, kroimy na ćwiartki, wkładamy do osolonego wrzątku i gotujemy 20 minut. Odcedzamy, zachowując kilka łyżek wody. Ziemniaki ugniatamy na gładką masę, dodając po trochu płynu z gotowania. Na patelni rozgrzewamy oliwę, dodajemy pokrojoną w plasterki cebulę. Gdy się zeszkli, dodajemy posiekany czosnek. Zrumieniamy. Dodajemy wszystko do puree. Starannie mieszamy. Krążki cebuli możemy zostawić do dekoracji.


środa, 16 listopada 2011

Świadomość niewiedzy…

Gotowanie pasjonuje mnie od wielu lat. Już w szkole podstawowej zamierzałam być kucharzem i w tym kierunku szły moje zainteresowania. Niestety życie jest bardzo przewrotne i jego koleje nie zawsze prowadzą do tego, co planowaliśmy. Kucharzem z zawodu więc nie jestem, ale… pasja pozostała i staram się cały czas rozwijać w dziedzinie gastronomii. I tak dania  w restauracji dokładnie oglądam i rozbieram na części pierwsze, rozdłubuję widelcem, zaglądam do wnętrza mięs, by rozczytać jaki farsz został w nim ukryty, wącham - co może eleganckie nie jest, ale bardzo skuteczne w odkrywaniu składników dania, zwłaszcza kiedy wydaje się być niezwykle ciekawe. Z zaciekawieniem czytam bardzo dokładnie karty dań. I tu dotarłam do czytania. To właśnie dzięki temu, że lubiłam właściwie zawsze tą czynność zostałam polonistą. I trudno mi teraz określić czy wolę uczyć, czy gotować. Wracając do książek muszę stwierdzić, że bardzo zasiliłam ostatnio domową bibliotekę publikacjami kulinarnymi(szkoda, że nie można dodać sobie czasu na przeczytanie wszystkiego, co nas interesuje). Co zatem wybrałam?


Taki miks, jak mówią moi uczniowieJ.


Z zakresu kuchni włoskiej wybór padł na Marlenę de Blasi i jej Smaki południowej Italii i Smaki północnej Italii.


Dalej sięgnęłam po Sekrety włoskiej kuchni – Rosjanka prowadzi nas przez obyczaje i kulturę różnych rejonów Włoch. Dalej moje upodobanie do A. Bourdaina, jego sposobu mówienia o gastronomii ze szczególnym luzem, a jednocześnie dość soczystym językiem spowodowało , że wybrałam kontynuację rewelacyjnej publikacji Kill grillGłodne kawałki, czyli musztarda po obiedzie oraz dałam się prowadzić przez jego Świat od kuchni.


Ciekawość kuchni mniej popularnych zawiodła mnie do Zupy z granatów, wywodzącej się z Iranu i pozwoliła mi poznać przepis na lekarstwo na migrenę na bazie przypraw, fesendżun czy słoniowe uszy, które wcale nimi nie są.


Dalej dałam się prowadzić przez Chiny dzięki Słodko-kwaśnemu pamiętnikowi kulinarnemu z Chin.


W końcu wróciłam do Polski, ale tej mniej współczesnej, czyli zachciałam mieć PRL na widelcu. Mam świadomość swojej niewiedzy kulinarnej nadal, dlatego będę szukać, czytać, poznawać, gotować, z uporem doskonalić umiejętności kulinarne. Zapowiada się więc zima pełna zaczytania i pracy, by choć trochę zmniejszyć świadomość niewiedzy.

wtorek, 8 listopada 2011

Kto używa curry, ma…

Od dłuższego czasu nie przepadam za rosołem, być może dlatego, że co niedzielę jadłam tę zupę i jakoś tak mi obrzydła. Za to z wielu powodów uwielbiam przyprawę, a raczej mieszankę przypraw curry. Podoba mi się jej śliczny słoneczny kolor, wyrazisty zapach drażniący nozdrza i złożony aromatyczny smak. Podobno ci, którzy spożywają curry mają podobną kolorem aurę i tryskają radością życia. I coś w tym jest. Żółty kolor poprawia nastrój, bo przywodzi na myśl kwitnące latem na łące mlecze, przypomina zbyt wyraziste letnie słońce z dziecięcych rysunków albo po prostu kojarzy się z malutkimi wielkanocnymi kurczaczkami lub kaczuszkami. W sumie same miłe myśli. Natomiast smak to składanka stworzona z wielu przypraw. Najłatwiej wskazać kurkumę, bo to ona odpowiedzialna jest za barwę curry. Ale wygląd to nie wszystko. Aromaty i bogactwo smakowe tworzą: chili, kumin, kardamon, pieprz, czosnek. Możemy użyć również liści curry. I już robi się cieplej i smaczniej. Nieczęsto używam curry, bo tak naprawdę tylko w trzech daniach. I tak na Boże Narodzenie przyrządzam śledzie w sosie curry, zaś w ciągu roku albo przyprawiam curry kotlety z kurczaka, albo gotuję zupę z kurczaka, której jednym ze składników jest właśnie ta mieszanka. I to ta ostatnia jest tu najważniejsza. Mogę stwierdzić, że zupa ta wystarcza jako cały obiad i nie trzeba gotować dwóch dań. Dlaczego? Mamy w niej i kurczaka, i makaron ryżowy, i sporą ilość mleka kokosowego, które jest bardzo kaloryczne.


Niestety trzeba się trochę namęczyć przy gotowaniu, ale zapewniam, że warto. A wniosek odnośnie curry jest taki – kto używa curry, ma żółte gary, ale za to czyni prawdziwe czary.
Kurczakowa zupa orientalna


2 - 3l wody
5 skrzydeł kurczaka lub 2 całe nóżki
2 marchwie
1 pietruszka
pół selera
1 por
2 cebule (1 do wywaru, 1 do pasty z przypraw)
2 liście laurowe
6 ziaren ziela angielskiego
10 ziaren czarnego pieprzu
sól
1 łyżka sosu rybnego
2 duże ząbki czosnku
1 łyżeczka świeżo utartego imbiru
0,5 łyżeczki curry
pół papryczki chili
2 łyżki oliwy z oliwek
1 puszka mleka kokosowego
Dodatkowo – pół szklanki wody i 2 kopiaste łyżki mąki do zrobienia ,,poklepki” i zagęszczenia zupy.
Makaron ryżowy – gotujemy zgodnie z przepisem podanym na opakowaniu, jego ilość dostosowujemy do ilości osób, mających jeść zupę.
Wlewamy wodę do garnka, wkładamy mięso i obrane warzywa (marchew, pietruszka, por, seler, 1 cebula), dodajemy ziele angielskie, ziarna pieprzu i liście laurowe. Zagotowujemy i gotujemy na wolnym ogniu przez godzinę. Pod koniec gotowania przyprawiamy do smaku grubą solą morską. Teraz miksujemy 1 cebulę, ząbki czosnku, imbir, papryczkę chili, sos rybny i curry. Na patelni rozgrzewamy oliwę i przesmażamy na niej przygotowaną pastę z przypraw,


 po chwili dorzucamy mięso z kurczaka, które wcześniej wyjmujemy z zupy, oddzielamy od kości i dzielimy na mniejsze kawałki, i znowu smażymy aż mięso otoczy się pastą z przypraw.


Przekładamy tak przygotowane mięso do ugotowanego wcześniej i przecedzonego bulionu, następnie dolewamy mleko kokosowe, mieszamy i zagotowujemy. Przygotowujemy ,,poklepkę”: mąkę dokładnie mieszamy z wodą, wlewamy do zupy i znowu całość zagotowujemy. Zupę podajemy z makaronem ryżowym, możemy posypać ją natką pietruszki, płatkami suszonego chili, drobniutko posiekaną czerwoną cebulką.

poniedziałek, 7 listopada 2011

Jesienne smaki…

I jest już! Skończyłam! Ugotowałam zupę na jutro! I w końcu udało się ją doprawić – po wielu próbach. Niby nic szczególnego zwykła zupa buraczkowa. A jednak… okazała się kłopotem – i to niemałym. A to za mało octu, a to za mało soli, ciągle wydawała mi się jakaś taka mało doprawiona. Już od jakiegoś czasu obserwuję na sobie jak zmieniają się smaki w zależności od pory roku. Niby ciepło, ale mamy już jesień w pełni. Słońce świeci, ale grzeje jakby słabiej i ciepło stało się też mniej odczuwalne. Instynktownie poszukuję zatem wyrazistych dań i bardziej złożonych smaków. Lekka kwaskowatość, delikatna słodycz, łagodność wanilii i kremowość lodów już nie wystarczają. Teraz pasują mi: smak czekolady gorzkiej, wyrazista pikantność w daniach, rozgrzewające przyprawy typu imbir, cynamon albo gałka muszkatołowa. Nawet pieczarki jakoś tak powoli wracają do łask w mojej kuchni, mimo że przez ostatnie miesiące nawet do głowy mi nie przyszło, żeby je kupić. A tu zrodził się pomysł na jesienną sałatkę z pieczarkami w roli głównej. Jako że szukam wyrazistego smaku, a pieczarki niestety takie wcale nie są, otoczyłam je glazurą z octu balsamicznego i cukru muscavado, doprawiłam tymiankiem i czosnkiem.


Jako echo lata pozostawiłam soczyste pomidory,


delikatną, kruchą sałatę oraz orzechy piniowe, choć nie jako składnik pesto, ale  jako posypkę i wzbogacenie kompozycji smakowej.


I żeby nie było tak słodko całość dopełniłam serem pecorino – tak dla zaznaczenia, że życie jest jednak słodko-słone. I dobrze, bo wyraźnie słony finisz w sałatce jest rewelacyjny, ale tylko w sałatce…
Sałatka z glazurowanymi pieczarkami



30dag małych pieczarek
20dag małych pomidorków śliwkowych
1 sałata lodowa
2 ząbki czosnku
50g sera pecorino
2 łyżki orzechów piniowych
3 łyżki oliwy
1 łyżka masła
2 łyżki octu balsamicznego
3 łyżeczki cukru moscavado
0,5 łyżeczki suszonego tymianku
pieprz
sól
Pieczarki myjemy i kroimy na ćwiartki, tak samo postępujemy z pomidorkami. Czosnek kroimy na plasterki. Sałatę lodową kroimy na grube kawałki. Ser pecorino trzemy na tarce na duże płatki. Na patelni podgrzewamy oliwę i masło. Najpierw podsmażamy czosnek, następnie dokładamy ćwiartki pieczarek i przyprawiamy solą, pieprzem i tymiankiem. Smażymy 10 minut. Po tym czasie dokładamy cukier muscavado i dolewamy ocet balsamiczny. Mieszamy i gotujemy aż cukier rozpuści się, a sos zredukuje do gęstej glazury. Dokładamy ćwiartki pomidorów, mieszamy i zagotowujemy. Gotujemy około 2 minut, aż pomidorki złapią temperaturę. Całość studzimy. Na misce lub półmisku układamy warstwę sałaty lodowej, następnie glazurowane pieczarki i pomidorki, całość posypujemy orzechami piniowymi i płatkami sera pecorino.


czwartek, 3 listopada 2011

Wytrawny makaronik, czyli rzecz o przyjaźni…

Fakt jest taki, że nigdy nie miałam przyjaciółki (i mówię to bez żalu). Owszem bywały koleżanki i znajome, ale nigdy nie była to prawdziwa przyjacielska relacja. Co leżało i leży u podstaw tego stanu rzeczy? Nie wiem. Oglądając ,,Seks w wielkim mieście”, zastanawiam się jak dochodzi do tak zażyłej relacji między kobietami. Czy może jest to tylko fikcja, w której przyjaźń polega na gadaniu o pierdołach i paradowaniu w modnych strojach po mieście? Drugi fakt jest natomiast taki, że z łatwością przychodziło mi i przychodzi zaprzyjaźnianie się,  kiedyś z chłopakami, a teraz z mężczyznami. I nie będę tu dywagować nad tym, czy przyjaźń między kobietą i mężczyzną jest możliwa, bo sama sprawdziłam na sobie, że jest. Jakoś tak łatwiej mi jest dogadać się z facetami, bez zbędnych słów, gadania o bzdurach, za to konkretnie, czasami suchymi i twardymi słowami – wręcz hasłami, ale zawsze skutecznie. Takim relacjom towarzyszy zwykle brak intryg i niedomówień, które często prowadzą do konfliktu z błahych powodów. Tematów do rozmów jest wiele, najczęściej skupiamy się na tym, co nas wspólnie interesuje i w danym momencie angażuje i zawodowo, i osobiście – od przyjemnych spraw do problemów.  Z czasem udało się wypracować sytuację, że możemy porozumiewać się bez słów – samym spojrzeniem czy jednocześnie pojawiającą się tą samą myślą.  Myślę, że to zasługa ilości czasu, jaki spędzamy wspólnie  w pracy i poza nią. Ostatni szczególnie miło kojarzy mi się nasze niedawne weekendowe spotkanie przy kolacji i winie, w kameralnym 5-osobowym gronie. Pomysłów na kolacyjne dania miałam wiele, kilka zrealizowałam, ale najciekawszy okazał się ,,wytrawny makaronik”, czyli tak nazwana przez mojego przyjaciela sałatka. Trochę trwało zanim dograłam w niej wszystkie smaki, ale warto było podjąć te kilka prób. Smak w końcu jest wyrazisty, bo nieco pikantny, zróżnicowany dzięki mieszance składników.



Zatem smacznego, PrzyjacieluJ


Wytrawna sałatka makaronowa


150 g chińskiego makaronu (może być z zupek)
150g pieczarek
2 białe cebule
1 duża czerwona papryka
1 ząbek czosnku
1 puszka mieszanki warzywnej Indiana (biała i czerwona fasola z ananasem w sosie)
2 łyżki oliwy z oliwek
sól
2 szczypty pieprzu cayenne
Makaron przyrządzamy zgodnie z przepisem podanym na opakowaniu, przelewamy zimną wodą, odcedzamy i wsypujemy do miski. Pieczarki kroimy na ćwiartki, cebulę na pół plasterki, czosnek na cienkie plasterki, paprykę na paski. Na patelni rozgrzewamy oliwę i smażymy na niej przez 3 minuty czosnek i cebulę. Następnie dosypujemy pieczarki i znowu smażymy około 5 minut. Po tym czasie dodajemy paprykę, mieszamy i smażymy 5 minut. Dodajemy mieszankę warzywną, posypujemy wszystko solą i pieprzem cayenne. Mieszamy składniki i doprowadzamy do wrzenia.


Mieszankę studzimy i dodajemy do makaronu. Na koniec mieszamy sałatkę do połączenia składników i chłodzimy sałatkę w lodówce.

środa, 26 października 2011

Ku mojemu zaskoczeniu…

Przyjmowanie gości to okazja do pofolgowania kulinarnego, zarówno z produktami jak i smakami. Szykuję wtedy sporo rozmaitych dań i staram się nie skupiać na jednej wybranej kuchni, ale pozwalam sobie i moim gościom odbywać podróż kulinarną przez kilka krajów. Powstają dania typowe dla poszczególnych kuchni oraz takie dziwadła, które tworzę, łącząc składniki z rozmaitych stron świata oraz te rodzime. Skutek bywa różny, raz się udaje, innym razem nie bardzo. Zawsze jednak warto eksperymentować, chociażby po to, żeby nabyć doświadczenia. Potrawa, którą przyrządzałam w sobotę dla moich znajomych udało się, nie była jednak dziwadłem, ale typowym daniem tajskim. Ku mojemu zaskoczeniu dość dziwne składniki marynaty nadały mięsu kurczaka wspaniały smak, aromat i co najważniejsze pozostało ono soczyste.


Nie chybiłam… tym razemJ


Tajski kurczak marynowany


5 pojedynczych filetów  z piersi kurczaka
Marynata:
2 pokrojone łodygi trawy cytrynowej lub sok z połowy cytryny
3cm korzenia imbiru
6 ząbków czosnku
4 białe cebule
1 łyżka ziaren kolendry
1 łyżka cukru palmowego
0,5 puszki mleka kokosowego
2 łyżki sosu sojowego
2 łyżki sosu rybnego
Najpierw przygotowujemy marynatę – wszystkie składniki miksujemy na gładką masę. Filety z kurczaka układamy w naczyniu i zalewamy marynatą. Przykrywamy naczynie i zostawiamy mięso w lodówce na noc. Następnego dnia grillujemy mięso na grillu lub na patelni grillowej przez około 25 minut. Podczas smażenia smarujemy mięso marynatą, żeby było soczyste.


wtorek, 25 października 2011

Zielono mi… czasami

Jakoś tak rzadko na moim blogu pojawiają się ściśle warzywne dania – surówki, sałatki. Warzywa najczęściej wykorzystuję jako składniki dania głównego i ,pewnie niesłusznie, czuję się usprawiedliwiona pominięciem ich w formie oddzielnego dania. I wcale nie jest tak, że nie lubię warzywnych sałatek i surówek. Lubię i to bardzo, ale na co dzień z braku czasu ograniczam się do wykorzystywania jako dodatku do obiadu przetworów słoikowych, które nie są czasochłonne (nie mówię tu o przyrządzaniu ich latem), bo tylko wysypuję je do miseczki i gotowe. Ostatnio jednak wizyta pary przyjaciół zmobilizowała mnie  do wykonania sałatki – i to nie jednej, a dwóch. Tym bardziej, że wiem, iż uwielbiają je. Nie była to klasyczna warzywna mieszanka z majonezem, ale lekka kompozycja brokułów z kaparami i orzechami oraz słodko-kwaśnym sosem z dodatkiem miodu i kopru.




I zupełnie nieświadomie dostarczyłam i sobie, i przyjaciołom ogromnej dawki witamin B2 i PP, które odpowiadają za prawidłowe funkcjonowanie układu nerwowego. Oddzielnie zaś witamina B2 wspomaga układ immunologiczny (o tej porze roku to wskazane) i likwiduje zmęczenie oczu (spotkanie odbywało się wieczorem, więc też trafione w dziesiątkę). Natomiast PP obniża poziom trójglicerydów i cholesterolu we krwi oraz obniża ciśnienie tętnicze krwi. Zatem zielono mi, a raczej nam było na stole i wesoło, bo spotkanie udało się świetnie.
Sałatka z brokułów


2 brokuły
3 łyżki kaparów
4 łyżki orzechów włoskich lub nerkowych
1/3 szkl. oliwy z oliwek
sok z połowy cytryny
1 łyżeczka miodu
2 łyżki kopru
pół drobno posiekanej cebuli
sól, pieprz
1 łyżka masła
2 łyżeczki cukru
sok z połowy cytryny do gotowania brokułów
Brokuły dzielimy na różyczki i obgotowujemy w wodzie z solą, cukrem, masłem i sokiem z cytryny – muszą pozostać niedogotowane. Odcedzamy i wykładamy na miskę, a następnie posypujemy kaparami. Oliwę, sok z cytryny, miód, koper, cebulę, szczyptę soli i pieprz miksujemy na gładki sos. Polewamy nim brokuły. Całość posypujemy posiekanymi orzechami.

poniedziałek, 3 października 2011

Kiedy wydostanę się z czarnej dziury…

Ostatnie tygodnie nieźle dały mi do wiwatu. W tym pędzie zupełnie zagubiłam się między pracą w szkole, organizowaniem się na nowy rok szkolny, kompletowaniem dokumentacji, organizowaniem szkolnych imprez i przygotowaniami się do realizacji projektu na zielonej  szkole nad morzem i to już w  tym tygodniu, bo od czwartku. W biegu zjadałam potrawy, które można w ekspresowym tempie przygotować i tylko weekendy pozwalały mi nieco zwolnić i przyrządzić coś, co wymaga więcej wysiłku, ale za to daje sporo satysfakcji podczas konsumpcji. Kiedy więc wydostałam się z czarnej dziury administracyjno – papierowo – organizacyjnej, uznałam, że czas na wyraziste smaki i ucztę dla mięsożerców. Wyrazistość osiągnęłam, wykorzystując kiełbasę chorizo,


czosnek, cebulę, papryczkę chili


i resztki świeżych pomidorów, które jakimś cudem  ocalały przed chłodnymi już nocami w ogrodzie. Całość dopełniłam tymiankiem, słodkimi marchewkami i czerwonym winem. Co wyszło? Bogaty w smaku gulasz. I tak jak chorizo oznacza w meksykańskim slangu złodzieja, tak ja czułam się rzeczywiście złodziejką, podjadając mięsko prosto z garnka.
Gulasz z chorizo i kurczaka


0,5kg wyfiletowanego mięsa z kurczaka
20dag kiełbasy chorizo
5 ząbków czosnku
3 białe cebule
2 pory
1 szklanka wytrawnego czerwonego wina
20dag pomidorów obranych ze skórki i pokrojonych w kostkę
2 duże marchwie
pół papryczki chili
tymianek
sól i pieprz
oliwa z oliwek
W garnku rozgrzewamy oliwę i podsmażamy na niej posiekany grubo czosnek, plastry cebuli i pora. Dodajemy pokrojone na kawałki chorizo i znowu smażymy. Następnie wrzucamy pokrojone w kostkę mięso z kurczaka, posiekane drobno chili i marchewkę pokrojoną na spore kawałki. Dusimy wszystko około 40 minut. Można podlewać małą ilością wody. Po tym czasie wrzucamy pomidory, dolewamy wino i przyprawiamy wszystko tymiankiem, solą i pieprzem. Dusimy jeszcze około 15 minut. Danie można podać z ziemniakami lub kaszą albo po prostu zjeść z ciemnym świeżym chlebem.

czwartek, 15 września 2011

Dyniowo, choć nie tylko jesiennie…

Dynia zawsze kojarzy mi się jakoś tak trochę jesiennie, a trochę letnio. Widzę w wyobraźni taki obrazek, kiedy w prawie pustym już ogrodzie na brązowej ziemi ciągnie się pożółkłe już pnącze, a z niego wyrasta piękna, ogromna i pomarańczowa dynia (taka trochę wizja kubusiowo – puchatkowa) .


I właśnie ten kolor


budzi miłe letnie skojarzenia, bo i słońce przypomina, i jakoś tak przywodzi na myśl słodycz i kremowość. Stanowczo jednak mówię kompotowi dyniowemu nie. Dlaczego? Obecność octu przekreśliła wszystko, bo tak naprawdę nie przepadam za potrawami z dodatkiem octu. Dżem z dyni – jakoś tak trudno mi go do czegoś przypasować, dlatego  też odpada. Zupa dyniowa na słodko to też nie moje smaki, obiad musi być obiadem. Co zatem? Ostatnio dostałam dynię w prezencie (ku mojej radości i ubolewaniu domowników) i jasne już było, że zapowiada się dłuższe konsumowanie zup. Zup – i to dyniowych (w dwóch wydaniach), ale w wyjątkowo wyrazistych i ostrych odsłonach.


Pikantna (lub jak to nazywam – piekąca) zupa z dyni
1 kg miąższu dyni
2 pory
2 ząbki czosnku
1,5 litra bulionu (może być z kurczaka albo warzywny)
400ml jogurtu naturalnego (może być zwykły lub grecki) – w temperaturze pokojowej
1,5 łyżeczki imbiru
2 łyżki kminku
sól, pieprz
oliwa z oliwek
posiekana świeża kolendra – ilość według uznania
Pory kroimy na plasterki, czosnek siekamy. Obraną ze skóry dynię kroimy w kostkę. W dużym garnku rozgrzewamy oliwę i podsmażamy pory i czosnek, po 3-4 minutach wsypujemy imbir i kminek – mieszamy. Dodajemy dynię i zalewamy bulionem. Doprowadzamy do wrzenia i gotujemy 4o minut.


Po tym czasie zupę miksujemy, doprawiamy solą i pieprzem. Wlewamy jogurt i dokładnie mieszamy. Jeszcze raz zagotowujemy. Przed podaniem posypujemy posiekaną kolendrą.


Zupa dyniowa
1,5 kg dyni
4 ząbki czosnku
1 żółta papryka
3 duże czerwone papryki
kawałek papryczki chili – około 2 cm
2l bulionu drobiowego
gałka muszkatołowa
sól, kolorowy pieprz
200ml śmietany 18% - w temperaturze pokojowej



Dynię obieramy i kroimy w kostkę. Wrzucamy ją do garnka. Dorzucamy czosnek pokrojony na grube plastry oraz cebule podzielone na ćwiartki, papryczkę chili i paprykę kroimy na paski i też dodajemy do składników. Wszystko zalewamy bulionem i gotujemy do miękkości – około 30-40 minut. Ugotowaną zupę miksujemy i doprawiamy gałką, solą i pieprzem. Całość zalewamy śmietaną.


GotoweJ