sobota, 31 października 2015

Spotkania, których nie ma się ochoty odbywać…



Lubię ludzi, lubię ruch, lubię jak coś się dzieje. Na ogół pozytywnie nastawiona jestem do innych, jednak… Są sytuacje, kiedy nie mam ochoty kogoś spotykać i z nim rozmawiać. Dlaczego?  Po takim spotkaniu mam poczucie straconego czasu. W żaden sposób mój rozmówca nie był obiektywny i tylko, i wyłącznie za właściwy uważa swój tok myślenia i swoje opinie, a właściwie oceny. Od jakiegoś czasu pracuję nad tym, żeby unikać ocen. Starannie obserwuję, co się dzieje obok mnie i staram się nie podawać negatywnym emocjom. Przyjmuję czyjś punkt widzenia, choć wcale się z nim nie zgadzam. Rozumiem, że każdy ma prawo do własnego toku myślenia i jego prezentacji. Pozwalam sobie nie przyjmować do siebie ocen, które mogłyby wybić mnie z równowagi. Co jednak w sytuacji, kiedy dowiadujemy się o sobie i o swoim życiu więcej niż sami wiemy, bo ktoś gdzieś pisze swój scenariusz naszego życia i przekazuje go dalej? No nic. Okazuje się, że nie dotyka mnie to wcale. Wcześniej przejęłabym się tym strasznie i rozmyślała, dlaczego tak, skąd się to bierze. Teraz jednak wręcz sprowokowałam rozmówcę do opowiedzenia mi, co o moim życiu mówi się w świecie. No, no, no…, uśmiałam się prawie do łez, a osoba, która ze mną rozmawiała zupełnie nie potrafiła mnie zrozumieć. Nie pofatygowałam się tłumaczyć czegokolwiek, bo po co? Skoro ktoś w to wierzy, proszę bardzo, wolna wola. Tymczasem jednak widzę efekty pracy nad sobą, a to najważniejsze, bo nie powinno się  wracać do tego co było. Pozwala się na zmiany i rozwój, a z błędów wyciąga się wnioski i naukę. Nie może być i nie można być takim jak kiedyś. Żyję zatem tu i teraz. A po spotkaniu, którego wcale nie chciałam odbywać, a doszło do niego zupełnie przez przypadek, upiekłam cudowny bananowy chleb, który zawiera same zdrowe produkty, bo o siebie trzeba dbać. 

Chleb bananowy


1,5 szkl. pełnoziarnistej mąki pszennej
1 szkl. mąki trzy ziarna
1 łyżeczka sody
1 łyżeczka cynamonu Appetita


3 dojrzałe banany rozgniecione
1 słoiczek jabłka ze śliwką – taki dla bobasów
1 kopiasta łyżka miodu rzepakowego
2 małe jajka
0,5szkl. rodzynek
2 łyżki suszonej żurawiny
2 łyżeczki esencji waniliowej
¾ szkl. mleka ryżowego
2 łyżki soku z cytryny
kilka posiekanych orzechów brazylijskich
Do miski wsypujemy sypkie składniki i mieszamy. Dodajemy wszystkie pozostałe i mieszamy ciasto hakiem na 2 prędkości robota. 



Przekładamy do foremki wyłożonej papierem do pieczenia. 



Pieczemy 60-65 minut w piekarniku nagrzanym do 180 stopni.



  

piątek, 30 października 2015

Szał serowy…



Co tygryski lubią najbardziej? Oprócz brykania ja w postaci tygryska uwielbiam sery. Tak naprawdę nie ma rodzaju, którego nie spróbowałabym. Może być spleśniały, śmierdzący jak skarpety, lepki w dotyku, a i tak nie zawaham się go zjeść. Jedyne co mnie może odrzucić, to napis na etykiecie produkt seropodobny. Boże, co za idiota stworzył coś takiego? Rozumiem względy ekonomiczne, rozumiem prawa rynku, ale wytwarzać produkty seropodobne to barbarzyństwo. Niestety są klienci, którzy nie nauczyli się jeszcze czytać etykiet bądź uważają to za zbędną stratę czasu i sięgają po tego typu wynalazki. Czasami, kiedy robię zakupy, obserwuję reakcję osób, które stoją w pobliżu i z przerażeniem patrzą na moje wybory przy ladzie z serami. Po pierwsze nie bardzo wiedzą co kupuję, po drugie po spojrzeniu na cenę prawie zwala ich z nóg. Tak czy owak ja kupuję i jem co chcę i mało mnie obchodzi kto i co o tym myśli. Tymczasem wśród serowych smakołyków chętnie sięgam po ser smażony. A jako że mieszkam w Wielkopolsce, mam pod ręką produkt regionalny pod postacią nowotomyskiego sera smażonego. Zapach ma mało apetyczny, ale smak i konsystencja to już inna bajka. Bardzo lubię łączyć go z wyrazistym smakiem razowego chleba żytniego. Okazało się jednak, że z powodzeniem można go wykorzystać do przyrządzenia zupy. Na ogół zupę serową  gotuje się na bazie serków topionych, które tak na marginesie niewiele mają wspólnego z serem. Ewentualnie dodaje się cheddar lub gorgonzolę, ale po te gatunki sięgają na ogół osoby dobrze zorientowane w gotowaniu i profesjonaliści. Tymczasem podczas warsztatów z nowoczesnej kuchni wielkopolskiej pozwoliłam sobie zaproponować uczestniczkom zupę serową na bazie produktu lokalnego. I okazuje się, że po połączeniu specyficznego pod względem smaku produktu z warzywami i bulionem warzywnym możemy osiągnąć niezwykle delikatny efekt końcowy.  Co zadziwiło wszystkich. Niestety zapachu w żaden sposób nie da się unicestwić, dlatego zupa ma bardzo wyrazistą woń. Tak czy owak polecam spróbować, bo warto.

Zupa serowa z grzankami cytrynowymi


2 litry bulionu
2 szt. sera smażonego
1 cebula
1 por
3 gałązki selera naciowego pokrojone w plasterki
0,5 szkl. śmietany 30%
1 łyżka masła
natka pietruszki 


lub szczypiorek – wolę szczypiorek
sól
świeżo mielony pieprz Appetita
Serki rozmiksowujemy w litrze gorącego bulionu. Dolewamy śmietanę i wlewamy do pozostałego bulionu. Cebulę kroimy  w kostkę, szklimy na oliwie z oliwek. Dorzucamy seler i dusimy do miękkości. Łączymy z  zupą. Doprawiamy solą i świeżo mielonym pieprzem. Blenderujemy zupę na krem.  Natkę lub szczypiorek siekamy i dorzucamy do zupy. Podajemy z grzankami.
Grzanki – bułkę kroimy w kostkę. Na teflonowej patelni rumienimy bułkę, skrapiamy oliwą cytrynową 


i jeszcze chwilę podsuszamy.

czwartek, 29 października 2015

Moja miłość (nie)Sezonova…



Uwielbiam gry słowne i chyba dzisiejszy tytuł jest tego wynikiem. Dlaczego? Słowo jako najmocniejsza siła naprawdę może wiele zdziałać, od rzeczy dobrych po naprawdę miażdżące. Zwykle rozumiane pobieżnie, prowadzące do zwykłej, codziennej komunikacji, czasami nieporozumień. Rozumiane metaforycznie prowadzi do sensów głębokich, wieloznaczności i rozmaitego odczytania. Bawię się słowami, prowokuję słowami, przekazuję czasami nieprzekazywalne. Okazuje się, że słowo, a raczej nazwa Sezonova, bo tak nazwał swój lokal mój kolega – mistrz foodfingerów- Przemek Kuśnierek, kryje w sobie wiele. Nie bez powodu nowy rawiczański lokal stał się moją miłością. Po pierwsze skrywa w sobie ideę sezonowości. Oznacza to, że szef – Przemek komponuje menu na bazie składników sezonowych. Co ciekawe, karta na nowo powstaje średnio co trzy dni i tak naprawdę jedzenie tutaj nie może się znudzić. Dalej sam lokal jest nowy w Rawiczu – czy też, jak skrywa w nazwie, novy - choć tak naprawdę już jakiś czas funkcjonuje. Nowością jest też fakt, że w ofercie posiada catering dietetyczny, mądre to i ma wzięcie. Podoba mi się, oj podoba, ta cała koncepcja. A jeszcze bardziej podoba mi się fakt, że Sezonova prowadzona jest nie tylko przez Przemka, ale i przez jego żonę Alicję. Zatem taki rodzinny projekt, który z jednej strony jest wynikiem pracy, ale z drugiej, kiedy się temu dokładnie przyjrzeć, wynikiem miłości zarówno do siebie nawzajem jak i do gotowania. Koniecznie trzeba zobaczyć jak wspólnie mówią o swojej pracy i z błyskiem w oku spoglądają na siebie. Można być i parą w życiu, i partnerami w pracy. Na zawsze w mojej pamięci zostaną opowieści Kuśnierków o tym jak wspólnie pracowali nad koncepcją restauracji, przy remontach i z jakimi problemami stykali się na początku wspólnej działalności. Polecam przyjrzeć się drabinie, która jest nieodłącznym elementem wystroju wnętrza, jak to określiła Alicja - ,,To drabina, która wiele widziała i wiele mogłaby powiedzieć”. 


A dla mnie to taki symbol wspinania się wspólnie na szczyt, nie tylko gastronomiczny, ale i emocjonalny pary, której związek opiera się nie tylko na miłości, ale i na wspólnej pasji. Dla mnie ideał związku między kobietą i mężczyzną. Co udało mi się spróbować w Sezonovej? Na początek zjadłam zupę z pora z jagodami goji, serem gorgonzola, pesto z rukoli z chipsami z tortilli pomidorowej. 



Dalej wybrałam pierś z kury faszerowaną burito z fasoli i czosnku, z pęczotto jęczmiennym z pomidorami i serem, a do tego sałaty z warzywami i lekkim sosem jogurtowym. 



Wyznaję zasadę – jak szaleć, to bez kasku, dlatego zjadłam też deser w postaci pieczonego jabłka z fondantem czekoladowym i sosem bananowo - pomarańczowym. 



Jako że lubię szaleństwem kulinarnym dzielić się, wycieczkę do Rawicza odbyłam z Tomkiem – zastępcą szefa kuchni w usteckiej restauracji Dym na Wodzie. Dlatego była szansa spróbowania więcej niż trzech dań. Co wybrał Tomasz? Zupę i deser ten sam co i ja. Natomiast przy daniach głównych poszalał, bo wybrał dwa. Jako pierwsze ragout z łososia, pomidorów i selera naciowego, zapiekane na placuszkach z cukinii ( ten element wzbudził nasz ogromny zachwyt), sałaty z dynią a’ la gyros i warzywami. 



A dalej burger drobiowy z młodymi liśćmi sałat, warzywami i owocami,   sosem ziołowym, w bułce z ryżu jaśminowego – i tu szef Przemek uraczył nas opowieścią jak to przypadkiem taka bułka powstała, a okazuje się być naprawdę dobrą rzeczą- przekładany pomidorem, cebulą i sałatą z serem, z dodatkiem ziemniaczków na maśle. 



Zaszczytem było poznać małą damę – Gabrysię - córkę właścicieli, która jest niezwykle sympatyczną i rozmowną dziewczynką, a do tego świetnie zorganizowaną, czym w osłupienie wprowadza czasami rodziców. Ale tę historię zachowam dla siebie.  


Tymczasem zainspirowana Przemku Twoim deserem – skombinowałam też deser, też na bazie jabłka, ale nieco inny. Na pewno jednak sezo(novy), bo jesienny.
A do Sezo(nowej) 



na pewno zawitam jeszcze wiele razy.

Jabłka z miodem i solonym masłem z dodatkiem sosu banonowo – pomarańczowego


4 duże jabłka – wybrałam szare renety
60g solonego masła
4 łyżeczki miodu
4 szczypty cynamonu Appetita
4 przyprawy – imbir, goździki, gałka muszkatołowa, pieprz Appetita – miksujemy w młynku Kenwood


4 kromki pszennego – tostowego chleba
150ml miłosławskiego perry gruszkowego
Rozgrzewamy piekarnik do 150 stopni. Myjemy i osuszamy jabłka. Odkrawamy 1/3 jabłka i usuwamy gniazda nasienne. Na blaszce układamy kromki chleba. Na nich jabłka – do każdego wkładamy miód, szczyptę cynamonu i szczyptę mieszanki 4 przypraw, wlewamy odrobinę cydru. Przykrywamy jabłka i w miejsce wykrojonych ogonków wkładamy kawałki masła. Zapiekamy 40-45 minut, jeśli owoce pękają obniżamy temperaturę do 120 stopni.
Sos
2 banany
1 szklanka soku pomarańczowego
Blenderujemy składniki.

środa, 28 października 2015

Warsztaty reaktywacja cz.2…



Drugie spotkanie warsztatowe za nami. Tym razem trafiliśmy do Żółkowa i tak powoli okolice Żerkowa stają się dla nas coraz bardziej znajomą okolicą. Tematem za każdym razem jest nowoczesna kuchnia wielkopolska i naprawdę wyczynem jest zaskoczyć panie, gospodynie domowe, które tradycyjne gotowanie, nie mówiąc o wypiekaniu, mają w małym paluszku. Dlatego też muszę się nieco nagimnastykować, żeby menu wieczoru było smaczne, w miarę łatwe w przygotowaniu, a jednocześnie łączyć w sobie tradycję z nowoczesnością. I nigdy nie obywa się bez niespodzianek. Co nas, czyli mnie Adama zaskoczyło tym razem? Po pierwsze Pani Renata – szefowa miejscowego koła gospodyń, która była niesamowicie zaangażowana w przygotowanie warsztatów i z ogromnym przejęciem gotowa była po każdy drobiazg jechać do domu. Na szczęście nie jesteśmy takim gapami i zapomnieliśmy zabrać tylko świeżego estragonu, który ochoczo dowiozła nam córka Pani Renaty. Po drugie za każdym razem warsztaty są okazją do wymiany doświadczeń, ale tym razem ilość i jakość upieczonych ciast przez uczestniczki powaliły nas na kolana. My próbowaliśmy wypieków, panie natomiast zapoznawały się z nowoczesnymi wersjami dań wielkopolskich zaproponowanych przez nas. Adam, jako ten bardziej zainteresowany wypiekami, wymieniał się swoim doświadczeniem cukierniczym, a w nagrodę otrzymał kilka sekretnych receptur, których, z tego co widzę, nie zawaha się użyć. I dobrze, bo już jakiś czas staram się go zainspirować i zachęcić do  aktywności na polu słodkości. To co mnie zawsze zaskakuje, to sprawność z jaką panie działają podczas spotkań, by jak najprędzej zasiąść przy wspólnym stole i oddawać się rozkoszom podniebienia. No i dobrze, i tak ma być. Co tym razem ugotowaliśmy wspólnie? 




Menu wieczoru
Przystawka
Kaszanka z musem cebulowym zapiekana w jabłku pod musztardą francuską


Zupa
Zupa serowa z grzankami cytrynowymi


Danie główne
Potrawka z kurczaka z kładzionymi kluseczkami

Deser
Jabłka z miodem i solonym masłem z dodatkiem sosu banonowo – pomarańczowego

Jak zwykle mamy komu dziękować. Zatem dziękujemy serdecznie:
-  firmie Hendi – za dosprzętowienie naszych działań;
-  firmie Kenwood – za genialne roboty i blendery;
-  marce Appetita – za dosmaczanie wszelkich potraw;
-  marce Monini – za oliwy smakowe i tradycyjne oraz octy;
-  marce Rapso – za zdrowotny olej rzepakowy;
-  marce Teekanne – za pojenie nas i naszych Gości wyśmienitymi herbatami;
- marce Jan Niezbędny – za niezbędne produkty w trakcie gotowania i w trakcie sprzątania po nim.


Podziękowania kierujemy także w stronę ekipy z LGD Zaścianek i Uczestniczek, dzięki którym świetnie się pracowało w przemiłej atmosferze.


* „KLUBY   AKTYWNOŚCI LOKALNEJ w Gminie ŻERKÓW - Projekt dofinansowany z Programu Fundusz Inicjatyw Obywatelskich”