Limit
czerwoności wykorzystałam w dzieciństwie, jednak dotyczy on tylko ubioru.
Faktycznie całe moje ubranie było czerwone – co potwierdzają zdjęcia, dlatego
teraz nie kupuję niczego w tej barwie. Jednak czerwień lubię w odniesieniu do jedzenia
– wiśnie, jabłka, buraki, marchew – wszystko to jest gdzieś blisko niej. No i
oczywiście wino – stanowczo wolę czerwone niż białe, wytrawne i półwytrawne niż
słodkie i półsłodkie. Tegoroczny food film festiwal organizowany przez kuchnię+
jak zwykle oferował sporą ilość filmów, jednak ja zdecydowałam się na Czerwoną obsesję, a po niej na kolację
filmową wydawaną w Concordii Taste w Poznaniu. Sam film zachwycający – to dokument
o branży winiarskiej we Francji i Chinach, pełen niesamowitych krajobrazów i opowiedziany
głosem Russella Crowe’a. Istotą jest wino Bordeaux – i jego przyszłość.
Ciekawymi wątkami, poruszanymi przy okazji wina, są różnice kulturowe zachodu i wschodu, ludzka
natura, potrzeba społecznego awansu i chciwość, powiedziałabym nawet
zachłanność. Niezwykle ciekawą myśl dał - nam oglądającym
film – Robert Makłowicz, z którym można było porozmawiać po projekcji, jak i
podczas kolacji. Stwierdził on, że jeśli mamy dostosować idealnie wina do tego,
co rośnie w Polsce i z czego korzystamy w kuchni, powinniśmy wybierać wina
węgierskie, austriackie i z Moraw, a nie na przykład z Nowego Świata. Powiem
szczerze, że cały czas myślę nad tą refleksją – szukam, czytam i stwierdzam, że
nie jest bez racji. Dalej pozostała już tylko kolacja – już dawno nie jadłam
tak późno – po 22.00, ale raz nie zaszkodzi. Menu opracowane przez szefa kuchni
Tomasza Trąbskiego zapowiadało się imponująco.
Amuse boucle
tatar
z lagustynek/chrupiąca skórka prosięcia
Przystawka
gravlax
z łososia szkockiego/buraczkowa remulada/mus z karczocha/ikra z
jesiotra/rzodkiewka
Zupa
zupa
cebulowa w trzech odsłonach/grzanki z chleba z parmezanem
Danie
główne
comber
z sarny/puree z pieczonych kasztanów/karmelizowana szalotka/warzywa sezonowe/chipsy
z topinamburu
Deser
ciasto
czekoladowe z chilli/mięta/espuma z klementynek
Na
koniec
mini deska serów zagrodowych
Czy
faktycznie takie było? O gustach nie dyskutuje się, ale były mocne i słabe
punkty tej kolacji. Stanowczo najmocniejszym – i tu chyba zadziwię wszystkich –
był deser (przecież ja ich nie lubię ) – ciasteczko z musem czekoladowym nie
było słodkie, raczej lekko ostre, a espuma z klementynek pasowała idealnie i
nie spływała - raczej wyglądała trochę
jak pyza. Przystawka też smakowita i
ładnie podana. Do gustu przypadła mi również zupa – delikatna w smaku, lekka, z kilkoma wersjami cebulki. Niestety
słabo wypadło danie główne, bo chociaż zamysł był dobry – wykonanie już słabsze
– po pierwsze stylizacja dania – proszę tylko spojrzeć. Po drugie takie bezsmakowe
puree z kasztanów i chipsy z topinamburu plus niedoprawiona sarnina nie tylko
mi nie przypadła do gustu. A szkoda, myślę, że warto spróbować dań z dziczyzny
w zamku w Dubiecku, wtedy będzie jasne jak powinny one smakować. Deska serów –
okazała się być kawałeczkiem deseczki i nikt nie poinformował gości cóż to za
sery się na niej znajdują – też żałuję, bo jeden z nich smakował mi bardzo i
chętnie bym go zakupiła. Tak czy owak kolację uważam za udaną – głodna nie
wyszłam, wiele ciekawych rzeczy podpatrzyłam i to mnie bardzo cieszy. Ogromny
plus dla szefa kuchni – Tomasz Trąbskiego – który tzw. wydawkę robił na żywo, z
uśmiechem na twarzy i widać było, że ta praca daje mu wiele satysfakcji. A
wiem, że nie jest łatwo pracować, kiedy na ręce patrzy ponad 130 osób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz