piątek, 13 czerwca 2014

Jedzenie grupowe…



Tak jako obiecałam – zajmę się dzisiaj kwestią wyżywienia grup. Niedawny pobyt z dziećmi na 3 – dniowej wycieczce był negatywną rewolucją żywieniową w stosunku do tego, co jadam na co dzień. Zacznę od tego, że już w momencie robienia zakupów staram się wybierać dobrej jakości produkty, czytam listy składników – co powoduje, że trwa to trochę czasu, wcześniej jeszcze planuję co będę w najbliższych dniach gotować. Jednocześnie prowadzę ogród, bo to pozwala jeść mi naprawdę ekologiczne warzywa i zioła. A wiadomo składniki decydują o efekcie końcowym. Stąd też mogę powiedzieć, że zdrowo odżywiam się. Co jednak kiedy zmuszona jestem jeść poza domem? I nie chodzi tu o restauracje, a o stołówki. Powiem szczerze, że przeżyłam szok i wcale nie dziwiłam się, że moi uczniowie nie bardzo chcieli jeść. Pierwszego dnia nie było tragicznie – drugie danie to ziemniaki, kotlet i surówka – całkiem nieźle pod względem smakowym, ciepłe i widać, że krótko przed naszym przyjazdem danie przyrządzano. Jednak zupa… - masakra – i to słowo naprawdę oddaje smak. Zupa śmierdziała sztucznymi dodatkami najpewniej proszkowymi, a smaku po prostu nie było – no tyle, że  temperatura była w porządku. Jakoś zjedliśmy. Drugiego dnia jedliśmy w innym miejscu i tu dopiero zaczęła się tragedia. Po pierwsze zupa – na pierwszy rzut oka nie wiedzieliśmy co to jest. Okazało się, że miała to być zupa pieczarkowa – ale pływało w niej coś ni to rozgotowane, ni to zmiksowane – pewnie szczątki pieczarek. To jednak nie koniec – były tam również jakieś kluski i naprawdę nie byłam w stanie zdiagnozować czy był to rozciapciany makaron czy coś na kształt klusek kładzionych. Tak więc nie pojedliśmy. Może chociaż drugie danie było dobre? Nic z tych rzeczy. Dostaliśmy zimne ziemniaki w dodatku byle jak obrane i zimną, opitą tłuszczem rybę w tonie panierki. Dzieci określiły ją mianem gumowej (sama bym lepiej tego nie ujęła) i oczywiście nie zjadły. Wcale się im nie dziwiłam. Niedojedzeni jakoś dotrwaliśmy do kolejnego dnia. I znowu obiad, który był raczej słaby. Zupa warzywna może i nie najgorsza, ale drugie danie znowu okazało się klęską. Zimne otłuszczone frytki, wysuszona pierś kurczaka i tu muszę przyznać smaczna kapusta. Po takich doświadczeniach obiadowych w stu procentach popieram

Grzegorza Łapanowskiego, który wzorem Jamiego Olivera, zabrał się za szkolne stołówki i realizuje projekt Szkoła na widelcu. Szczęście, że śniadania nie były najgorsze. Powiem, że takie standardowe – pieczywo, masło, ser, szynka, pomidory, ogórki lub do wyboru płatki i mleko. I jakoś nie głodowaliśmy. Zawsze sytuację ratuje, kieszonkowe, za które dzieci mogą sobie kupić coś co lubią i jest smaczne. No, gorzej gdy kupują chipsy, chociaż w jakimś stopniu staram się im je wyperswadować z głowy. W sumie pracuję nad tym, by byli świadomi co jedzą, dlatego często rozmawiamy o jedzeniu. I powoli widzę pozytywne skutki swoich działań. I dobrze. Ich ocena wycieczkowych obiadów w pełni zgadzała się z moją, co świadczy, że dzieci mają naprawdę dobre wyczucie smaku.

Po powrocie postanowiłam sobie odbić negatywne wrażenie, dlatego wzięłam się za intensywne gotowanie i ani przez myśl mi nie przeszło, żeby zjeść poza domem.  Tym razem ugotowałam zupę.   Mój kolega Łukasz - winiarz – ekspert z Mine Wine określił ją jako rosyjską. Dlaczego? Pod względem części składników przypomina trochę uchę. Jednak chociażby obecność angielskiego sera cheddar decyduje, że jest nieco inna. Wyczuwalny jest w niej delikatny smak łososia połączony z ostrym orzechowym aromatem sera, dlatego nie dodaje się do niej zbyt wielu przypraw, a smakuje wyśmienicie. 

Chowder z łososia




1 posiekana cebula
1 posiekany w pół plasterki por
2 ząbki czosnku posiekane w cienkie plasterki
5 ziemniaków pokrojonych w kostkę
3 marchewki pokrojone w kostkę
2l wody lub buliony warzywnego
świeżo mielony kolorowy pieprz
pęczek kopru
300g fileta z łososia pokrojony w grubą kostkę
200ml śmietany 30%
1 puszka kukurydzy
150g utartego sera cheddar
oliwa z oliwek
Do rozgrzanego garnka wlewamy oliwę i przesmażamy cebulę, czosnek i por. Gdy warzywa podduszą się wrzucamy kukurydzę, ziemniaki i marchew, wlewamy wodę lub bulion. Zagotowujemy, zmniejszamy ogień, przykrywamy i gotujemy 20 minut. Po tym czasie Wlewamy śmietanę i znowu zagotowujemy. Dorzucamy łososia i ser. Gotujemy i mieszamy ostrożnie, żeby nie rozgniatać ryby. Na koniec doprawiamy solą, pieprzem i koprem.
Łukasz – winiarz z Mine Wine poleca do zupy:
*wino ze szczepu Sauvignon Blanc najlepiej w wydaniu klasycznym;
*trunek znad Loary (Pouilly Fume lub Sancerre)
*lub z Nowej Zelandii (Marlborough).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz