Siedzę
sobie w dolinie Muminków i mimo grudnia nadal jestem w listopadzie, bo to
najlepsza część serii o tych małych stworkach. Czytam wielokrotnie i za każdym
razem nachodzą mnie nowe myśli. Ile jeszcze dowiem się z tej dziecięcej
książeczki o sobie i o ludziach w ogóle? Obok Włóczykija nad wyraz ciekawa i
znajoma wydaje mi się być Filifionka. Czyżby moje alter ego?
Cały
czas, od samiutkiego początku, myślała, że to ona będzie gotować. Lubiła
ustawiać na półkach piękne rzędy słoików i torebek, bawiło ją wymyślanie
nowych sposobów przemycania starych resztek w zapiekankach i krokietach, tak
żeby ich nikt nie rozpoznał. Uwielbiała gotować możliwie najoszczędniej, żeby
się nie zmarnowało nawet najmniejsze ziarenko kaszy manny.
No
tak. Od samego początku, czyli od dzieciństwa zakładałam sobie, że będę
kucharzem. Wybrałam sobie technikum gastronomiczne, ale ostatecznie wylądowałam
w liceum. I tak gdzieś okrężną drogą trafiłam na ścieżkę gastronomii.
Filifionka stanowczo jest Wielkopolanką, bo cechuje ją oszczędność, co tak
naprawdę jest moim przeciwieństwem. W kwestii kulinariów nie oszczędzam nigdy,
ale marnować jedzenie nienawidzę.
Filifionka,
z kocem podciągniętym pod sam pyszczek, leżała w pokoju gościnnym od północnej
strony, na głowie miała mnóstwo papilotów, które uwierały ją w kark. Liczyła
sęki w suficie i była głodna.
Mnie
tam nic nie uwierało i nie liczyłam sęków na suficie, bo ich nie ma, ale też
dzisiaj leżałam. Zaplanowałam sobie weekendowe lenistwo i tego się
konsekwentnie trzymam. I tylko chwilowo głód wypędził mnie z pokoju do kuchni.
Szybko przyrządziłam obiad, zjadłam, wypiłam herbatę i z powrotem zagościłam na
kanapie. Zawinęłam się w koc i nadrabiałam zaległości w spaniu, które tak
naprawdę kumulowały się od września. Miło jest czasami nic nie musieć i nic nie
robić.
Duży
gong rodzinny wisiał na werandzie. Filifionka zawsze marzyła, żeby być tą,
która oznajmia o obiedzie uderzając w dźwięczny mosiądz. Bing, bong -
rozbrzmiewałoby w całej dolinie i wszyscy biegliby wołając: „Obiad! Obiad! Co
nam dasz dzisiaj? Ach, jacy jesteśmy głodni!”
Nie
mam gongu ani werandy, ale gotowanie to moja pasja i faktycznie lubię, kiedy
goście pytają co ugotowałam i stwierdzają, że są głodni. Myślę, że gotowanie
dla innych to niezwykła przyjemność i dla gotującego, i dla jedzących. Wspólne
zasiadanie do stołu, kojarzy mi się z rodzinnym klimatem i babcią. W jej kuchni
stał ogromny drewniany stół, przy którym zasiadało wiele osób, by wspólnie
zjeść i porozmawiać. A takie bycie razem jest najważniejsze i potrzebne.
Filifionce
łzy zakręciły się w oczach. Bo Paszczak popsuł jej całą przyjemność. Byłaby też
zmywała, nawet chętnie, gdyby tylko sama mogła to zaproponować. Ale pomysł, że
ona ma prowadzić gospodarstwo, bo jest kobietą! Też coś!
No,
no, no… Filifionka to feministka? Od razu przypomina mi się niedawne spotkanie
z takimi wyzwolonymi paniami. Nie do końca się z nimi zgadzałam, ale jedno jest
pewne same zabieramy panom wszelkie pola, a później dziwimy się, że wszystko
musimy robić same. Jednak cos jeszcze przychodzi mi do głowy. W Filifionce tkwi
taka przekora. Dlaczego? Kiedy byłam jeszcze zbuntowaną nastolatką nigdy nie
chciałam robić czegoś, co mi nakazywano. Inaczej, kiedy sama chciałam coś
zrobić. Wtedy nikt i nic nie ociągnąłby mnie od działania. Faktycznie nie
lubię, kiedy ktoś mi mówi – zrób. Wolę, kiedy działanie wynika z tego, że chcę
coś zrobić a nie, że coś muszę. Przyjemnie jest przejmować inicjatywę
niezależnie od tego czy jest się kobietą czy mężczyzną.
Zgasiła
światło, żeby się nie paliło niepotrzebnie, i naciągnęła koc na głowę.
Zatrzeszczały schody. Z dołu, z salonu, dochodziło jakieś ciche, bardzo ciche
szuranie. Ktoś gdzieś zamknął drzwi w pustym domu. „Skąd w nie zamieszkanym
domu tyle odgłosów?” - myślała Filifionka. Potem przypomniała sobie, że jest w
nim przecież pełno różnych osób. Ale jej się jakoś wciąż wydawało, że jest
pusty.
Wielkopolska
natura się odzywa… po co ma się światło świecić, kiedy nikt w pomieszczeniu nie
siedzi? Owijam się w koc, włączam cicho muzykę i skupiam się tylko na niej. Są
w domu inni, ale czasami lubię być sama z sobą.
Orkiszowy chleb z ziarnem konopi
230g
mąki orkiszowej
230g
mąki pszennej pełnoziarnistej
300ml
wody
1
łyżka miodu
7g
suszonych drożdży
1
łyżeczka soli kamiennej
2
łyżki siemienia lnianego
2
łyżki niełuszczonych ziaren konopi – i tu dwie drogi albo damy tak jak są –
wtedy chrupią w chlebie, albo zalejemy je wrzątkiem na noc i dodamy z wodą do
ciasta (wtedy trzeba pamiętać o umniejszeniu ilości wody, którą wlejemy do
ciasta w trakcie wyrabiania)
2
łyżki płatków owsianych
1
łyżeczka kminku Appetita
Wszystkie
składniki umieszczamy w misce. Wyrabiamy ciasto na 2. prędkości robota przez
kilka minut.
Przykrywamy miskę i czekamy aż ciasto wyrośnie – około 1-1,5
godziny. Po tym czasie formujemy okrągły bochenek i umieszczamy go w formie do
pieczenia.
Przykrywamy i odstawiamy na godzinę do wyrośnięcia. Nagrzewamy
piekarnik i wkładamy chleb. Pieczemy 40 minut/180
stopni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz