Dolina Muminków w
listopadzie jest niezwykle gościnna i dobrze czują się w niej dzieci, ale i
dorośli jak widzę. Moje wpisy zachęciły co niektórych do sięgnięcia po tę niby
dziecinną książeczkę. Tymczasem ja przekopuję się przez nią po raz kolejny z
ogromną przyjemnością i bawi mnie robienie kompilacji z tekstu i moich myśli.
Był
strasznie stary i łatwo zapominał. Obudził się któregoś ciemnego, jesiennego
ranka i nie mógł sobie przypomnieć, jak się nazywa. Trochę to jest smutne,
kiedy nie pamięta się cudzych imion, natomiast zapomnieć swoje należy wręcz do
przyjemności.
Nie
jestem stara i nie lubię tego określenia. Natomiast kwestia zapominania to już
inna sprawa. Czasami komplikuje mi ono życie, kiedy okazuje się w trakcie
rozpakowywania na warsztatach, że czegoś nie zabrałam lub też bawi mnie kiedy
tłumaczę moim uczniom, że zapomnieć może o czymś każdy, więc i ja im to
wybaczam, i oni mi. Natomiast imiona to już faktycznie problem. Zdarza mi się
poznać kogoś i po chwili zastanawiać się – Kurde,
jak on/ ona ma na imię. Natomiast
faktycznie czasami dobrze byłoby zapomnieć kim się jest i czego doświadczało,
bo może wtedy przez chwilę byłoby lżej. Ale nikt nie powiedział, że życie
będzie łatwe i zawsze przyjemne.
Nie
zadał sobie trudu, żeby wstać z łóżka, i przez cały dzień pozwalał nowym myślom
i obrazom przychodzić i odchodzić, jak chcą, od czasu do czasu spał trochę i
potem znowu się budził, wciąż nie wiedząc, kim jest. To był spokojny i bardzo
ciekawy dzień.
Faktycznie
takie bycie z samym sobą może być ciekawą formą spędzania czasu. Lubię być sama
i głośno o tym mówię. Nie nudzę się sama z sobą i pozwalam wtedy podróżować
swoim myślom tu i tam, a po każdej takiej podróży wracam w znacznie lepszej
kondycji. Jak mawia moja mama – Typowy jedynak.
Lubi być sam.
Z
biegiem łat nagromadziło mu się na podłodze mnóstwo rzeczy. Tyle tego zawsze
jest, czego nie warto podnosić, i tyle powodów, żeby nie podnosić. Leżały te
różne rupiecie porozrzucane jak wyspy, cały archipelag niepotrzebnych, pogubionych
przedmiotów. Wuj Truj przyzwyczaił się przechodzić koło nich i przestępować
przez nie, przysparzały pewnej emocji jego codziennym wędrówkom po pokoju, a
jednocześnie utwierdzały go w przekonaniu, że wszystko jest powtarzalne i
trwałe. Ale teraz uznał, że nie są mu już więcej potrzebne. Wziął miotłę i
rozpętał w pokoju huragan. Co tylko było: resztki jedzenia, zgubione kapcie,
kłębki kurzu, pigułki, które się kiedyś potoczyły po ziemi, łyżki, widelce,
guziki i nie otwarte listy - wszystko to zmiótł w duży stos. Z tego stosu
wyciągnął osiem par okularów i włożył je do koszyka.
Odzyskiwanie
przestrzeni to rzecz przyjemna. Remonty pozwoliły mi w trakcie porządkowania
wszystkiego przepodróżować się dzięki pojedynczym przedmiotom po przeszłości. Z
częścią rzeczy rozstałam się bez żalu, z innymi pozwoliłam sobie jeszcze pobyć.
Na szczęście remontowy huragan mam za sobą i delektuję się teraz przestrzenią i
porządkiem. Tak na marginesie – porządki przedświąteczne mam już z głowy, a to
cieszy mnie bardzo.
Coś
tu nie gra - pomyślał niespokojnie. - Most jest w porządku, ten, co powinien
być. Tylko ja jestem całkiem inny...
I
to ostatnie zdanie przemawia do mnie, bo przecież ja to już zupełnie kto inny…
Życie wymusza na nas zmiany.
Hummus
wg książki Jerozolima – nieco zmodyfikowany
250g
suszonej ciecierzycy
270g
tahini
4
łyżki soku z cytryny
4
ząbki czosnku przeciśnięte przez praskę
100ml
lodowatej wody
sól
Ciecierzycę
płuczemy, namaczamy ją przez 12-14 godzin. Odcedzamy ją, wrzucamy do szybkowaru
i gotujemy 45 minut – musi być miękka. (Nie używam sody i nie obieram skórek).
Odcedzamy ugotowaną ciecierzycę i blenderujemy ją na gładką pastę. Dodajemy tahini,
sok cytrynowy, czosnek i 1,5 łyżeczki soli. Miksujemy masę na gładko.
Odstawiamy humus przynajmniej na 30 minut.
*Podałam
humus na pieczywie,
oprószyłam sumakiem
i kolorowym pieprzem Appetita,
posypałam prażonymi
orzechami piniowymi i polałam oliwą.
Pycha!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz