sobota, 28 listopada 2015

Muminkowe klimaty… cz.3



Dolina Muminków w listopadzie jest niezwykle gościnna i dobrze czują się w niej dzieci, ale i dorośli jak widzę. Moje wpisy zachęciły co niektórych do sięgnięcia po tę niby dziecinną książeczkę. Tymczasem ja przekopuję się przez nią po raz kolejny z ogromną przyjemnością i bawi mnie robienie kompilacji z tekstu i moich myśli.
Był strasznie stary i łatwo zapominał. Obudził się któregoś ciemnego, jesiennego ranka i nie mógł sobie przypomnieć, jak się nazywa. Trochę to jest smutne, kiedy nie pamięta się cudzych imion, nato­miast zapomnieć swoje należy wręcz do przyjem­ności.
Nie jestem stara i nie lubię tego określenia. Natomiast kwestia zapominania to już inna sprawa. Czasami komplikuje mi ono życie, kiedy okazuje się w trakcie rozpakowywania na warsztatach, że czegoś nie zabrałam lub też bawi mnie kiedy tłumaczę moim uczniom, że zapomnieć może o czymś każdy, więc i ja im to wybaczam, i oni mi. Natomiast imiona to już faktycznie problem. Zdarza mi się poznać kogoś i po chwili zastanawiać się – Kurde, jak on/ ona ma na imię.  Natomiast faktycznie czasami dobrze byłoby zapomnieć kim się jest i czego doświadczało, bo może wtedy przez chwilę byłoby lżej. Ale nikt nie powiedział, że życie będzie łatwe i zawsze przyjemne.
Nie zadał sobie trudu, żeby wstać z łóżka, i przez cały dzień pozwalał nowym myślom i obrazom przychodzić i odchodzić, jak chcą, od czasu do czasu spał trochę i potem znowu się budził, wciąż nie wiedząc, kim jest. To był spokojny i bardzo ciekawy dzień.
Faktycznie takie bycie z samym sobą może być ciekawą formą spędzania czasu. Lubię być sama i głośno o tym mówię. Nie nudzę się sama z sobą i pozwalam wtedy podróżować swoim myślom tu i tam, a po każdej takiej podróży wracam w znacznie lepszej kondycji. Jak mawia moja mama – Typowy jedynak. Lubi być sam.
Z biegiem łat nagromadziło mu się na podłodze mnóstwo rzeczy. Tyle tego zawsze jest, czego nie warto podnosić, i tyle powodów, żeby nie podnosić. Leżały te różne rupiecie porozrzucane jak wyspy, cały archipelag niepotrzebnych, pogubionych przedmiotów. Wuj Truj przyzwyczaił się przecho­dzić koło nich i przestępować przez nie, przysparzały pewnej emocji jego codziennym wędrówkom po pokoju, a jednocześnie utwierdzały go w przekona­niu, że wszystko jest powtarzalne i trwałe. Ale teraz uznał, że nie są mu już więcej potrzebne. Wziął miotłę i rozpętał w pokoju huragan. Co tylko było: resztki jedzenia, zgubione kapcie, kłębki kurzu, pigułki, które się kiedyś potoczyły po ziemi, łyżki, widelce, guziki i nie otwarte listy - wszystko to zmiótł w duży stos. Z tego stosu wyciągnął osiem par okularów i włożył je do koszyka.
Odzyskiwanie przestrzeni to rzecz przyjemna. Remonty pozwoliły mi w trakcie porządkowania wszystkiego przepodróżować się dzięki pojedynczym przedmiotom po przeszłości. Z częścią rzeczy rozstałam się bez żalu, z innymi pozwoliłam sobie jeszcze pobyć. Na szczęście remontowy huragan mam za sobą i delektuję się teraz przestrzenią i porządkiem. Tak na marginesie – porządki przedświąteczne mam już z głowy, a to cieszy mnie bardzo.
Coś tu nie gra - pomyślał niespokojnie. - Most jest w porządku, ten, co powinien być. Tylko ja jestem całkiem inny...
I to ostatnie zdanie przemawia do mnie, bo przecież ja to już zupełnie kto inny… Życie wymusza na nas zmiany.

Hummus wg książki Jerozolima – nieco zmodyfikowany


250g suszonej ciecierzycy
270g tahini
4 łyżki soku z cytryny
4 ząbki czosnku przeciśnięte przez praskę
100ml lodowatej wody
sól
Ciecierzycę płuczemy, namaczamy ją przez 12-14 godzin. Odcedzamy ją, wrzucamy do szybkowaru i gotujemy 45 minut – musi być miękka. (Nie używam sody i nie obieram skórek). Odcedzamy ugotowaną ciecierzycę i blenderujemy ją na gładką pastę. Dodajemy tahini, sok cytrynowy, czosnek i 1,5 łyżeczki soli. Miksujemy masę na gładko. Odstawiamy humus przynajmniej na 30 minut.
*Podałam humus na pieczywie, oprószyłam sumakiem 



i kolorowym pieprzem Appetita, 


posypałam prażonymi orzechami piniowymi i polałam oliwą. 


Pycha!   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz